Podział punktów w meczu na wodzie
Zaledwie jeden punkt mogą dopisać na swoje konto zawodnicy z Długołęki po niedzielnym starciu z Dębem Pruszowice. Spotkanie toczone było w kiepskich warunkach przy beznadziejnym stanie murawy. Rzecz jasna, ciężko obarczać winą gospodarzy, którzy nie mieli najmniejszego wpływu na obfite opady deszczu. Można się natomiast zastanawiać nad słusznością decyzji podjętej przez arbitra, nie widzącego żadnych przeciwwskazań do rozpoczęcia gry. Warto nadmienić, że na Dolnym Śląsku przekładanie niedzielnych meczów było powszechne, a nierzadko nawet zalecane.
Doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że czeka nas klasyczny mecz walki, w którym przewagę zyska zespół bardziej agresywny i zdeterminowany. Plan na bój z Pruszowicami był prosty - trener Miłosz Krzemiński chciał w możliwie najszybszym czasie zdobyć bramkę, pozwalającą na uspokojenie poczynań i kontrolowanie przebiegu gry. Udało się to niebywale szybko, co nie oznacza, że rywale nie mieli swoich okazji. Już w pierwszej akcji meczu napastnik Dębu przedarł się w nasze pole karne, stając oko w oko z Arsenem Mirzoianem. Na całe szczęście nasz golkiper popisał się doskonałą interwencją, a niewykorzystana sytuacja zemściła się na gospodarzach. Prawą stroną urwał się Kuba Krzemiński, który nisko dośrodkował w pole karne. Formalności dopełnił znajdujący się ostatnio w dobrej dyspozycji strzeleckiej Wiktor Behrendt i wydawać się mogło, iż wszystko powinno pójść z górki.
Niestety, po kilkunastu minutach dał o sobie znać kiepsko dysponowany tego dnia arbiter, wyrzucając z boiska Adriana Urbańczyka. Decyzja o rzekomym faulu była dość kontrowersyjna - nasz obrońca walczył z napastnikiem Dębu, który również nie przebierał w środkach. Sędzia uznał jednak, że to Urbańczyk przekroczył przepisy i pokazał mu czerwoną kartkę. Pruszowice bardzo szybko wykorzystały przewagę liczebną. Choć pierwsze uderzenie z rzutu wolnego odbił przed siebie Mirzoian, to przy dobitce z kilku metrów nie miał jakichkolwiek szans. Pomimo gry w osłabieniu do końca pierwszej części gry to gracze z Długołęki panowali na boisku, dokumentując przewagę pięknym trafieniem Kuby Krzemińskiego. Piłka po precyzyjnym strzale z siedemnastu metrów wylądowała tuż pod poprzeczką golkipera Dębu, dzięki czemu na przerwę schodziliśmy ze skromnym, bo jednobramkowym prowadzeniem. Ponownie uratował je dla nas Arsen Mirzoian, po raz drugi powstrzymując szarżującego snajpera z Pruszowic.
W drugiej połowie coś zacięło się w naszej grze. Do głosu zaczęło dochodzić zmęczenie, co bez skrupułów wykorzystali silniejsi od nas rywale. Od pierwszych minut było widać, że to oni lepiej czują się w pojedynkach bark w bark, z większości z nich wychodząc zwycięsko. Kiedy zalegająca na murawie woda niemalże całkowicie zniwelowała różnice w umiejętnościach, ogromne znaczenie zaczęły mieć właśnie sytuacje stykowe i przebitki, które zazwyczaj przegrywaliśmy. Dąb wyrównał stan meczu z rzutu karnego podyktowanego za przewinienie Adriana Nawrockiego. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że do samego końca interesowały nas wyłącznie trzy punkty, jednak nasze kontrataki często kończyły się na pierwszej kałuży. Najlepszą sytuację w drugiej części gry zmarnował niezwykle aktywny tego dnia Kuba Krzemiński, który minął bramkarza, lecz minimalnie chybił.
2:2 to wynik, po którym możemy czuć spory niedosyt, choć z przebiegu gry wydaje się on sprawiedliwy. Szkoda, że nie byliśmy w stanie zaprezentować wszystkich naszych umiejętności i chyba nikt nie powinien mieć wątpliwości, iż w takich warunkach, choć równych dla obu zespołów, nie powinno zezwalać się na granie. Za tydzień podejmujemy siebie Krzeczyn i zrobimy wszystko co w naszej mocy, aby zwyciężyć i gonić lidera ze Zbytowej.
Autor tekstu
M.L.
Komentarze