Dziadowska Długołęka 1:5 Dziadowa Kłoda

Dziadowska Długołęka 1:5 Dziadowa Kłoda

Blamażem zakończyło się niedzielne starcie Długołęki z GKS Dziadowa Kłoda. Goście bezlitośnie obnażyli wszystkie słabości naszej drużyny, wykorzystali niemalże wszystkie swoje sytuacje i zasłużenie wrócili do domu z trzema punktami na koncie. My zagraliśmy najsłabsze spotkanie od wielu miesięcy, co boli tym bardziej, że swój mecz przegrała Perła Węgrów, więc mogliśmy odskoczyć najgroźniejszym rywalom aż na sześć oczek.

Horoszczuk - Morawski, Zaborek (C), Hawrylak, Nawrocki - Lis, Lewalski, Ryło, Kluska - O. Lobka, Skorupa
z ławki weszli: Lubański, Sawa, Budzowski, Kowalski, Sznajder, Żhurba

Przed rozpoczęciem spotkania wydawało się, że motywacji nam nie zabraknie. Różanka Wrocław ograła u siebie Perłę Węgrów, a my stanęliśmy przed wyjątkową szansą, aby umocnić się na pozycji lidera i udowodnić pozostałym ligowym ekipom, że w tym sezonie jesteśmy po prostu najmocniejsi. Niestety, mecz rozpoczął się dla nas fatalnie, choć przy odrobinie szczęścia to my mogliśmy objąć prowadzenie. Już w pierwszej akcji spotkania doskonałym dośrodkowaniem popisał się Rafał Kluska, jednak uderzenie Kamila Lisa obronił golkiper rywali.

Chwilę później było już 0:1. Piłkarze z Dziadowej Kłody zazwyczaj wybierali proste środki, które były do bólu skuteczne. Nie inaczej było tym razem - długa piłka spadła za plecami naszych obrońców, a napastnik gości płaskim strzałem w długi róg nie dał szans Horoszczukowi. Stracona bramka w teorii powinna podziałać na nas niczym płachta na byka, jednak w piłce teoria nie zawsze odnajduje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Graliśmy apatycznie, atakowaliśmy bez przekonania i o ile piłkarsko nie odstawaliśmy wyraźnie, o tyle pod względem cech wolicjonalnych Dziadowa Kłoda przerastała nas o kilka klas.

Do przerwy przegrywaliśmy 0:2, a drugi stracony gol niewiele różnił się od pierwszego - kilkudziesięciometrowe podanie w pole karne świetnym uderzeniem z powietrza na bramkę zamienił jeden z zawodników drużyny gości. W szatni padło kilka męskich słów, które... nie przyniosły żadnego efektu.

To my mieliśmy zaatakować od pierwszych minut drugiej połowy, zaatakować z wiarą, agresją i przekonaniem, że 45 minut to bardzo dużo czasu. Okazało się jednak, że nawet 60 sekund wystarczy, żeby strzelić gola. Do ataku rzuciliśmy się na tyle nieudolnie, że obrońcy z Dziadowej Kłody jednym podaniem wypracowali swojemu napastnikowi doskonałą okazję, którą ten wykorzystał bez zawahania. 0:3, goście byli dla nas niczym klasowy bokser - pozwalali nam się wyszumieć, po czym błyskawicznym ciosem sprowadzali nas na deski.

Po chwili było już 0:4, kilka minut później 0:5. Na nic zdały się zmiany, zarówno te personalne, jak i taktyczne. Przez półtorej godziny wyglądaliśmy jak kilkanaście przypadkowych osób, które grają ze sobą w piłkę po raz pierwszy. Ani przez moment nie przypominaliśmy drużyny demolującej wszystkich napotkanych na swojej drodze rywali. Jedyne pocieszenie to fakt, że gorzej już zagrać najzwyczajniej w świecie nie możemy i najbardziej dramatyczne momenty mamy już za sobą.

Wstydzić nie musi się tylko Wojtek Budzowski - wszedł, powalczył i kapitalnym uderzeniem z powietrza uratował honor naszej drużyny. O ile w przypadku porażki 1:5 na swoim boisku można o takowym w ogóle mówić.

Pozostaje nam trenować jeszcze ciężej i udowodnić, że w niedzielę wydarzył się jedynie wypadek przy pracy, a pojedyncza chwila słabości nie jest w stanie zniwelować całego dotychczasowego dorobku. Wciąż jesteśmy liderem i jeśli mamy zachowywać się jak lider, to właśnie w takich momentach - musimy wstać z kolan i w następnym ligowym spotkaniu zagrać tak, jak zdążyliśmy Was do tego przyzwyczaić.

Komentarze

Dodaj komentarz
do góry więcej wersja klasyczna
Wiadomości (utwórz nową)
Brak nieprzeczytanych wiadomości