Remontada w Bykowie, wyszarpane trzy punkty

Remontada w Bykowie, wyszarpane trzy punkty

Manchester United ma Barcelonę '99, Liverpool ma Stambuł '05, a nasza Długołęka - Byków 2019. Nie od dziś wiadomo, że derby nierzadko rządzą się swoimi prawami, ale takiego obrotu spraw nie spodziewał się chyba nikt. Mecz, w którym nic nie układało się po naszej myśli. Mecz, w którym naszym najlepszym zawodnikiem był drugi bramkarz. Mecz, w którym graliśmy w piłkę może przez dziesięć minut. Mimo to, tryumfujemy w derbach po kapitalnej końcówce i wciąż to my rozdajemy karty w lidze.

KS Byków 2:3 (0:0) KS Długołęka 2000
Lewalski (P), Bladycz, Lubański

Horoszczuk - Morawski, Kochański, Nawrocki, Zhurba - Krzemiński, Leśnicki, Lewalski (C), Kluska - Kowalski, Lubański
z ławki weszli: Lobka, Bladycz, Sznajder

Do starcia z Bykowem przystępowaliśmy mocno osłabieni i zdawaliśmy sobie sprawę, że czeka nas niezwykle trudny mecz walki. W niedzielnym meczu nie mogli wystąpić m.in. zawieszony za czerwoną kartkę Ryło, kontuzjowany Behrendt czy, jak się okazało, całkiem wybiegany Hawrylak. Ten niebywale sympatyczny stoper postanowił bowiem przebiec półmaraton, co nieco kłóci się z jego boiskowym wizerunkiem, ale... cóż, nie wszystko złoto co się świeci i nie każdy w B-klasie to Lubański.

Na całe szczęście, trener Miłosz Krzemiński nie musiał długo szukać nowego środkowego obrońcy. Kuba Kochański spełnia wszystkie cechy ligowego stopera, co zresztą widać na pierwszy rzut oka - połączenie Sola Campbella, King-Konga i pociągu TGV wniosło w nasze poczynania sporo spokoju. Poczucie bezpieczeństwa trener postanowił zaburzyć ukraińskim Alexem Sandro, który na lewej stronie boiska miał stworzyć duet marzeń z Rafałem Kluską. Każdy ma takie marzenia, na jakie zasługuje.

Pierwsze minuty meczu nie zapowiadały katastrofy, która miała wkrótce nadejść. Na boisku było co prawda nerwowo i obie drużyny miały spore problemy ze złapaniem odpowiedniego rytmu, ale w pierwszym kwadransie dogodnych sytuacji było jak na lekarstwo. Do tych zaczęli dochodzić jednak zawodnicy gospodarzy, a pod bramką strzeżoną przez Mateusza Horoszczuka kilka razy zrobiło się naprawdę gorąco. Nie wiemy co Mati jadł w niedzielę na śniadanie, ale tego dnia byłby w stanie złapać wszystko, z dowcipami Pawła Skorupy włącznie.

Kiedy zawodnicy Bykowa zastanawiali się dlaczego w naszej bramce znajduje się nieślubne dziecko Elastyny Iniemamocnej, my w tym czasie nieudolnie próbowaliśmy zdobyć gola. Jeśli chodzi o ofensywę Długołęki, w pierwszej części gry opierała się ona głównie o dynamiczne rajdy Krzemińskiego, prostopadłe zagrania Kowalskiego i próby z dystansu Kluski oraz Leśnickiego. Niestety, ani jeden ze strzałów nie odnalazł drogi do siatki i do przerwy było 0:0. Na domiar złego, Miłosz Krzemiński doznał kontuzji po tym, jak został sfaulowany wychodząc na czystą pozycję.

Druga połowa rozpoczęła się fatalnie - najpierw Byków strzelił gola po kontrataku, później sędzia odgwizdał dość kontrowersyjny rzut karny. W kilka minut zrobiło się 2:0 dla gospodarzy, a my... no cóż, naszej reakcji na początku daleko było do reakcji godnej lidera tabeli. Byków grał z nami w dziadka i mogło się wydawać, że odniesiemy drugą już porażkę z rzędu. Na szczęście na placu boju znajdował się wpuszczony w przerwie Mateusz Bladycz, który zapomniał o tym, że tego meczu już nie wygramy i postanowił to zmienić.

Najpierw wywalczył jedenastkę, którą na bramkę zamienił znajdujący się ostatnio w doskonałej formie strzeleckiej Kuba Lewalski. Później sam umieścił piłkę w siatce, wykorzystując zamieszanie pod bramką Bykowa po dośrodkowaniu Rafała Kluski. Na koniec, już w doliczonym czasie gry, kiedy wydawało się, że ten mecz po prostu musi zakończyć się remisem, rozegrał piłkę z Mateuszem Lubańskim, a ten trafił do siatki. Żadne słowa nie oddadzą dramaturgii tego spotkania, ale nasza radość była ogromna. Trzy punkty w takich okolicznościach smakują wyjątkowo. Czcigodny Pan Prezes był pod dużym wrażeniem, że Lubański oddał tak precyzyjny strzał swoją słabszą nogą. Sugerujemy podobne zachwyty po jego każdej bramce, bo istnieje duże prawdopodobieństwo, że ML45 obie nogi ma słabsze. 

Rozegraliśmy fatalne derby, dojechaliśmy zaledwie na ostatnie dziesięć minut. Przez długi czas w grze utrzymywał nas Mateusz Horoszczuk, który bronił jak w transie i gdyby nie on, już po pierwszej połowie mogliśmy przegrywać naprawdę wysoko. Ale kto będzie o tym pamiętał, jeśli wciąż będziemy wygrywać? Po raz kolejny pokazaliśmy charakter, a to często znacznie ważniejsze od piłkarskich umiejętności. KS Długołęka 2000 nadal przewodzi ligowej tabeli i pozostaje wierzyć, że kolejne spotkania będą wyglądały po prostu lepiej. Tym bardziej, że na boisko powrócił Andrzej Sznajder - największa nadzieja niebiesko-białych.

Komentarze

Dodaj komentarz
do góry więcej wersja klasyczna
Wiadomości (utwórz nową)
Brak nieprzeczytanych wiadomości